Rozdział 1 - Wstęp
Pierwsza część pierwszego rozdziału. Jest to dość 'luźne' tłumaczenie. Musiałam trochę zmienić oryginalną formę, ale treść jest w sumie taka sama. ENJOY :)
*Mówią, że kiedy umierasz życie przelatuje ci przed oczyma. To coś jak niemy film w bardzo przyspieszonym tempie. Niektórzy twierdzą, że to jest tak jakbyś szedł przez ciemny tunel w kierunku światła i kończył po drugiej stronie, cokolwiek może to być. Inni mówią, że pojawiasz przy perłowej bramie w chmurach i jakiś święty albo anioł albo ktoś osądza wszystko co zrobiłeś za życia. Jeszcze inni uważają, że po śmierci nic nie ma, nic tylko przestrzeń wypełniona nicością i wtedy wszystkie twoje świadome myśli po prostu zanikają.
Nic takiego mi się nie przydarzyło. Nie widziałem
żadnego tunelu ani perłowej bramy, przynajmniej jeszcze nie. Życie nie
przeleciało mi przed oczyma. Nic z tych rzeczy. To było bardziej jak koniec
filmu Kevina Spacey. Wiecie, tego z tymi wszystkimi różami? American Beauty,
dokładnie. Widział twarz swojej żony ciągle i ciągle, a życie z niego ulatywało. Tak właśnie było ze mną, widziałem wszystkie ważne dla mnie chwile w kółko
i w kółko. To było nawet miłe. Widziałem rodziców, brata i wielu moich byłych
chłopaków. Widziałem bezimienne twarze w wielkim tłumie, który słuchał jak
śpiewam. Widziałem cały mój zespół, moich tancerzy i wszystkich tych ludzi,
którzy byli moją rodziną przez te ostatnie miesiące. Widziałem Tommy’ego.
Piękny, kochający Tommy, który trzymał mnie za
rękę i nawet pomyślałem, że on też pewnie ma te dziwne retrospekcje. Tommy, dla
którego oddałbym wszystko. Nawet moje życie.
Raz w szkole czytaliśmy wiersz, który zaczynał się
słowami : “Do not
go gentle into that good night.” Nie pamiętam nic poza tym wersem, nie
wiem nawet kto go napisał. Zgaduję, że Browning. Wygląda na to, że moją
odpowiedzią zawsze jest Browning. Ale nieważne. Pamiętam jak myślałem, że nie
ma sposobu, abym poddał się śmierci i gdybym mógł, żyłbym wiecznie. Wyobrażałem
sobie siebie jako rycerza walczącego ze strasznym smokiem, dzielnie walczącego
nawet, kiedy byłem słaby albo ranny, walczącego nawet, gdy bitwa była daremna.
Nie stawałem się łagodny. Walczyłem, walczyłem
wytrwale. Walczyłem też dla Tommy’ego. Walczyłem do momentu, gdy zdałem sobie
sprawę po co walczę. A kiedy zdałem sobie sprawę… cóż, uznałem, że najlepszym
sposobem byłaby po prostu łagodność.*
Ojeju! Kolejne adommy , dziękuję , dziękuję, dziękuję, c:
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie, od śmierci . A to ~Till lubi.
Pozwól że będę ci zawracac głowe moimi długimi i bezsensownymi komentarzami XD Mam nadzieję, że nie będziesz miała mnie dość.
No a że to dopiero początek to życzę ci czasu i czekam na rozwinięcie akcji :3
Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz zawracać mi głowę komentarzami :) I tak naprawdę to opowiadanie nawet dla mnie jeste niespodzianką i nie mam pojęcia co się stanie dalej, bo przeczytałam tylko ten wstęp...
OdpowiedzUsuń